Andrzej Żubr

Andrzej ŻubrSaksofon altowy

Zawsze chciałem grać na saksofonie. Pan Włodek z Domu Kultury powiedział mi jednak: na razie jesteś za mały, lepiej graj na flecie poprzecznym. Zacząłem więc naukę od fletu i pragnąłem być jak pan Ian Anderson, choć, mając lat dwanaście, nie mogłem zapuścić brody. Jest to instrument tego rodzaju, że aby komukolwiek nim zaimponować – choćby koleżance z równoległej klasy w podstawówce – trzeba umieć grać. Co innego saksofon: wystarczy go po prostu mieć, a ludzie już zaczynają mówić, że jesteś saksofonistą. Dlatego gdy wreszcie trochę podrosłem i przerzuciłem się na saksofon, koledzy przestali mi dokuczać pytaniami „jak się miewa twój pan od fleta”, a i dzierlatki z 5 c patrzały łaskawszym okiem.

Ten błyskotliwy sukces uderzył mi do głowy i zaniedbałem regularne ćwiczenia, a z czasem całkiem porzuciłem Dom Kultury. Punkt zwrotny nastąpił, gdy sąsiad Artur opowiedział, że gra z kumplami u siebie w mieszkaniu. Z ochotą przyłączyłem się do zakłócania ciszy nocnej. Wiedziałem jednak, że wreszcie będę musiał się nauczyć porządnie grać, żeby nie mówili o nas, że zespół fajny, tylko ten na trąbie mógłby się rzadziej odzywać. Zatem przede mną ostry program treningowy. Obiecuję, że na naszej drugiej płycie (na pewno będzie druga płyta!) jego efekt będzie słyszalny. A że zespół fajny, to jeszcze się przekonacie. Pomysłów mamy znacznie więcej niż dni przeznaczonych na nagrania. A kiedy na pierwszej wspólnej próbie dowiedziałem się, że dwaj z nas to leśnicy i jest szansa na nagrywanie pieśni o losach dzikiej zwierzyny, wiedziałem, że z czasem na pewno wkroczymy na schody do rockandrollowego nieba (choć nie mówię, że nie zatrzymamy się na pierwszym stopniu).

Korzystając z okazji, że jestem przy głosie, pozdrawiam moją piękną żonę, która jest taka zacna, że pewnie byłaby moją groupie nawet gdybym grał na trójkącie, i to kiepsko.